Rozbawiło mnie to dość mocno - od pewnego czasu zamiast zżymać się na absurdy terminologiczne śledzę efekty utylitarnego, żeby nie powiedzieć “politycznego”, traktowania terminologii, a przy tej okazji czasem śmieję się - wyłapawszy co ciekawsze przykłady. Tu mamy fajny przykład postawienia konia przed wozem (wiem, wiem, że to “dzięki” “reformie w nauce” podefiniowano pewne pojęcia, żeby uratować resztki zdrowego rozsądku). Zwykle termin podstawowy jest bazą do tworzenia pochodnych - jak dodajemy przydawkę to zwykle (zawsze?) dookreślamy przedmiot definicji, zawężając jego obszar do pewnego podzbioru (krzesło → krzesło rozkładane, krzesło elektryczne itd.). Jeśli przedrostek zostałby użyty prawidłowo to teleinformatyka byłaby gałęzią informatyki. Ale nie: jak sięgniemy do definicji (tej w szczególności) to dowiemy się, że system teleinformatyczny to… system informatyczny! A zawsze mi się wydawało, że oprócz systemów informatycznych (a więc z elementami zdalności) są jeszcze systemy nie połączone ze światem, , , żeby nie powiedzieć, że umyślnie od niego. Mało tego, wciąż myślę, że sporo takich dałoby się wskazać w naszym bezpośrednim otoczeniu. Bez wątpienia, niejednego dowiemy się za jakiś czas… Tyle, że ewolucja jest “ślepa” i nigdy nie wybiera lepszego, czy po prostu lepszego dobrego, jeśli aktualne jest wystarczająco dobre. To właśnie niedostosowanie do bieżących warunków jest jej motorem. W.R. PS. Nie wiem, kto tę definicję wprowadził, . Fakt, że została nagięta do obowiązującej kategoryzacji (która IMHO jest zdecydowanie politycznie inspirowana), nie stanowi usprawiedliwienia.